Wyspa pajęczych lilii

Wyspa pajęczych lilii

5 stycznia 2025 0 przez Monika Kilijańska

Li Kotomi to urodzona na Tajwanie, naturalizowana japońska pisarka i tłumaczka japońsko-chińska. Nic dziwnego, że właśnie język jest głównym bohaterem jej wielokrotnie nagrodzonej powieści Wyspa pajęczych lilii.

Bohaterowie

Umi niewiele o sobie wie. Prawdopodobnie pochodzi z kraju gdzieś blisko wyspy, na której się rozbiła, bo włada podobnym językiem. Wyspiarze nazywają tą krainę Niraikanai. Dziewczyna ma talent do języków i szybko się uczy. Łatwo tez adoptuje się do nowych sytuacji. Nie zadaje dużo pytań, stara się akceptować rzeczywistość. Zdaje sobie sprawę, że nieprzestrzeganie zasad wyspiarzy może spowodować nie tylko ostracyzm, ale także wydalenie.

Fabuła

Odnaleziona na plaży porośniętej pajęczymi liliami dziewczyna, która cudem unika śmierci we wzburzonych wodach oceanu, nic nie pamięta. Nie wie kim jest ani skąd przybyła. Opiekuje się nią młodziutka Yona i to ona nadaje rozbitkowi imię Umi , czyli morze. O dziwo rozumieją się, bo jeden z języków wyspiarki przypomina nieco japoński, jakim włada Umi. Umi powoli przystosowuje się do życia na wyspie, ale ma jeden warunek: musi nauczyć się dobrze języka noro, kapłanek, które nie tylko rządzą wyspa, ale i przekazują historię. Dziewczyna mocno nie zgadza się na to, by tylko kobiety mogły zostać noro, tym bardziej, że ich przyjaciel Tatsu włada mową kapłanek wyśmienicie. Dopiero poznanie historii ludu otworzy jej oczy.

Ciekawostka

Umi mówi głównie „językiem kobiet” (女語), który ma pewien związek z rodzimym językiem wyspy, ひのもと, który jest również, co jest wielkim zaskoczeniem, archaicznym słowem oznaczającym Japonię. To również intrygujące, ponieważ w odległej przeszłości, w realnej nam Japonii w formie pisanej wykształcił się język kobiet, czyli hiragana. W powieści stosowany jest także język chiński, zapisywany w kanji, japoński oraz wstawki angielskie, wasei-eigo, w oryginale pisane katakaną. Książka bardzo ciekawie tłumaczy powstawanie niektórych znaków.

Podsumowanie

Li Kotomi podejmuje kwestie dotyczące miłości, przyjaźni, dorastania, pamięci, tożsamości, feminizmu i patriarchalnej opresji. Dużo w niej autobiograficznych i historycznych wątków: wszak Tajwańczycy to uciekinierzy z komunistycznych Chin. Chylę czoła tłumaczowi, Dariuszowi Latosiowi, gdyż naprawdę sporo trudności jest w oddaniu cech charakterystycznych nieistniejącego języka. Środek leksykalny z pewnością nie jest tak rozwinięty jak w dziele Tolkiena, który wymyślił prawdziwy język, ale jest solidny.

Pierwsza część książki jest intensywna, ponieważ musisz zrozumieć, jak działają wszystkie te języki. Koniec jest również fascynujący, ponieważ wiele zagadek, które narastały w całej powieści, zostaje wyjaśnionych w fascynujący sposób. Jednak środkowa część książki, gdy już mniej więcej przyzwyczaisz się do języków i chcesz poznać odpowiedzi na zagadki, trochę się dłuży.


Na szybko:

Poetycka, nieco bajkowa opowieść nie tyle o adaptacji w nowym miejscu, co o języku, historii i patriarchacie.

Moni zdaniem:

Fabuła: 7/10
Warstwa językowa: 10/10